Finał, w formie koncertu, był dla mnie męczący - miałam wrażenie, że twórcy nie mają fabuły na zapełnienie czasu, a nie chcieli zrobić filmu o 20 minut krótszego, więc zafundowali nam koncercik ;) dla kogoś, kto tak jak ja, unika popu - męczarnia, zupełnie bez sensu.
N. Portman - świetna, choć cały film mnie nie zachwycił.
Zgadzam się - koncertowa końcówka zbyt długa i męcząca, położyła nawet przyzwoity filmy.
Myślę, że koncert miał pokazać skalę popularności Celeste, przybliżyć jej "twórczość", na czym polega jej fenomen + reakcja publiczności. Nie bez znaczenia jest podtytuł "A Twenty-First Century Portrait". Poza tym ważna dla zrozumienia filmu jest ostatnia piosenka "EKG". Świetna Natalie Portman, w scenach koncertowych mistrzostwo.
Zgadzam się. Końcówka koncertowa była tragiczna i mega sztuczna. Gdybym dostała coś takiego na żywo opusciłabym salę
Nie oglądałem jeszcze, ale wierzę, że tak było. Nie raz spotkałem się z tym, że fabuła jest tak skonstruowana, aby celowo wzbudzić w widzu nieprzyjemne uczucia, na przykład uczucie nudy, znużenia (Ballada o Busterze Scruggsie, epizod z kaleką), zniesmaczenia (taki film o piosenkarzu folkowym, którego piosenki były po prostu słabe).
Za dużo gadania o wydawaniu płyt, wulgaryzmów ze strony Celeste wobec siostry i jej ekipy z zespołu i o jej uzależnieniu od alkoholu, za dużo dance w końcówce filmu. Brakowało mi ballady "Wtapped up" na jej koncercie. Z jej historii mógłby powstać film krótkometrażowy a nie jak obecnie. Z mojej strony mocne 4.
Ależ ta scena z koncertem była tam potrzebna. Pokazywała po pierwsze, że prywatnie rozkapryszona, sukowata, odpychająca osoba może stworzyć na scenie drugą, zupełnie inną tożsamość - idolkę, bożyszcze ale i artystkę stąpającą po ziemi, raczej niż latającą w obłokach, doświadczającą tych samych dramatów, co jej fani. Po drugie, wszystkie problemy, przeciwności losu, stres znikają w momencie wyjścia na scenę. Artystka potrafi się odciąć i stworzyć udane show. Dlaczego? Poniekąd wyjaśniają to słowa, wypowiadane przed koncertem przez artystkę: "raz - dla kasy, dwa - dla show, trzy - by być gotowym...". Jak wielu fanów wierzy w te spreparowane na potrzeby show wizerunki artystów? Ile jest w show businessie miejsca na pokazywanie siebie? Ze sztabem ludzi, na każdym kroku podpowiadającym artyście, co ma mówić, jak się zachować z kim pokazywać, by nie wyrządzić szkody popularności gwiazdy, którą się odgrywa. Osobiście nie znoszę popu, zwłaszcza dzisiejszego, jednak sama strona wizualna koncertu udźwignęła scenę. I to też chyba świadczy o jakości samej muzyki, która bez suplementacji kosztownym show, jest nie do przełknięcia.